Złote runo

Obraz przedstawiający Tbilisi, stolicę Gruzji.

Dzisiaj pada deszczyk i zrobiło się naprawdę zimno, więc zabieram Was do słonecznej, bajecznej Gruzji. Od ub. środy w Muzeum Narodowym, Gmachu Głównym, mamy pierwszą nie tylko w Polsce, ale też w Europie tak wszechstronną, panoramiczną i obszerną wystawę sztuki gruzińskiej – od najstarszych śladów ludzkiej aktywności przez zachwycające, starożytne przykłady złota Kolchidy, kamienne stele wczesnego średniowiecza, nowożytne stroje, militaria, przez pejzaże ilustrujące zmieniające się oblicza Tbilisi i malarstwo Pirosmaniego, po sztukę awangardową XX wieku,z uwzględnieniem wkładu w jej rozwój polskich artystów, którzy swoje losy związali z tym pięknym i niezwykłym krajem.

Miałam przyjemność uczestniczyć w otwarciu wystawy z udziałem znamienitych gości. Przedstawiciele strony gruzińskiej szczególnie mocno podkreślali, że ta wystawa ma także kontekst polityczny; Gruzja jest dumnym, niezależnym państwem, które w Polsce widzi sojusznika i przyjaciela.
Ekspozycja jest owocem wieloletniej współpracy z trzydziestoma gruzińskimi instytucjami kultury. Partnerem strategicznym jest Gruzińskie Muzeum Narodowe.
Całkowita lista ponad 700 obiektów obejmuje zbiory także innych gruzińskich partnerskich instytucji, do Krakowa przyjechały również eksponaty z Berlina, Londynu i Paryża


Gruzja jest w kolebką światowego winiarstwa,
na wystawie dużo eksponatów związanych z tym tematem. Mnie urzekły dawne naczynia służące do nalewania wina.



Ciekawie prezentują się obrazy sztuki współczesnej i gruzińskiej awangardy.

Złote runo – tytułowy motyw wystawy gruzińskiej nawiązuje do mitologii greckiej; opowieści o wyprawie śmiałków do krainy pełnej bogactw.
Dzisiaj złoto z Kolchidy można oglądać w Krakowie, prawdziwe bogactwo wyrafinowanej sztuki antycznego złotnictwa.



Bardzo polecam tę piękną wystawę, będzie dostępna do 15 września 2024.
Organizatorzy mają nadzieję, że wystawa przyciągnie odwiedzających nie tylko z Polski.

Aż chciałoby się natychmiast do Gruzji wyjechać.
Przed nami majówka, to trochę za mało czasu na penetrowanie tego pięknego kraju.
Ja odwiedzę jedno z moich ulubionych, dawno nie widzianych miejsc w Polsce.
Odezwę się pewnie z małym opóźnieniem.

Pięknego tygodnia 🙂

Dziwny jest ten świat…

Przyroda szaleje, narzuca się więc tytuł ” piękny jest ten świat…”Jednak ten świat jest nie tylko piękny, nie mogę się otrząsnąć z pewnej książki.

Dla porządku tylko napiszę jednak, że w końcu odwiedziłam Bunkier Sztuki, tak, dopiero teraz po remoncie, bo czekałam na Najmilsze Towarzystwo. Dla osób spoza Krakowa – Bunkier jest tuż przy Plantach, pomiędzy Szewską a Placem Szczepańskim, konieczny punkt na mapie Krakowa. Jak pewnie wszystkim też wiadomo aktualna wystawa opiera się o darowany zbiór słynnego krakowskiego prywatnego kolekcjonera Andrzeja Starmacha.

Celowo nie chcę tu pisać więcej o kolekcji, było już o niej w wielu publikacjach i TVP Kultura. Wystawę naprawdę warto odwiedzić, bo jest ciekawa, a Bunkier po remoncie pewnie przyciągnie jeszcze nie jedno ciekawe wydarzenia.

Teraz o tej książce. To kolejny tytuł Marcina Margielewskiego ” Handlarze arabskich niewolników”. Już wiem, że jej nie dokończę, bo nie jestem w stanie. Nie chcę jej też raczej polecać, bo to okropna lektura. Dotarłam do rozdziału o nowych uciechach Dubaju, wprost niewiarygodnych. Gdy wygooglowałam rzecz zdumiałam się jeszcze bardziej, oto bowiem czytam ” internauci odkryli, co OBRZYDLIWEGO robią za pieniądze „modelki” w Dubaju…”
To nie modelki robią rzeczy obrzydliwe, tylko z nimi robią zepsuci, wstrętni, obleśni „klienci”, wymyślający za pieniądze nowe formy skrajnego upokarzania kobiet, przeważnie seksualnych niewolnic.
Nie chcę się tu o tym więcej rozpisywać. Ten świat od dawna wydaje mi się nie tylko dziwny, ale przerażająco dualistyczny. Z jednej strony uporządkowany i piękny, z innej podły, niesprawiedliwy i niezrozumiały. Jest tak schizofreniczny, że aż nieprawdopodobne, że jeszcze trwa.
Częściowo sami wpływamy na to w jakim świecie żyjemy, co robimy, z kim przebywamy, jakie mamy życie, rozrywki, zainteresowania.
Jednak tak naprawdę czasem jednak po prostu los determinuje to gdzie i kim się urodziliśmy. Niby wszyscy to wiemy, a jednak chyba nie do końca uświadamiamy sobie, my, Europejczycy, luksus, który dostaliśmy na starcie.

Chcę wierzyć za Niemenem, że „ludzi dobrej woli jest więcej…”
Weekend spędziłam w pięknych okolicznościach i miłym towarzystwie poza Krakowem, to trochę pomogło.

A w Krakowie jest takie piękne miejsce, niedaleko zresztą od mojego domu, do którego przyjeżdżają o tej porze roku ludzie z całego Krakowa robić sobie o tej porze roku zdjęcia. Parę lat temu posadzono w niepozornym miejscu rząd drzewek sakury, czyli kwitnącej japońskiej wiśni. Jest tam wspaniała energia, czysta radość z piękna przyrody.

Dobrego tygodnia ! 🙂

Perfect days

Lasek Wolski – uwielbiam go o tej porze roku.

Przyroda na przekór wszystkim złym wiadomościom jest cudowna, perfekcyjna i wystarczy po prostu poddać się jej urokowi. Siedzę w ogródku, śpiewają ptaszki, wokół morze kwiatków i nawet najciekawsza wystawa w Bunkrze Sztuki tego nie przebije, więc o niej innym razem.
Umiejętność cieszenia się z małych rzeczy daje szczęście. Dni są perfekcyjne, jeśli tak je postrzegamy. To nie oznacza wypierania złych wiadomości, ale nie zamartwianie się tym, na co nie mamy wpływu. Radość można dostrzec w samej istocie życia.
O tym jest uroczy film, który ostatnio obejrzałam i dał tytuł do mojego wpisu.

Film nie zmienił mojego życia, jak zapowiadał reklama, ale na pewno utrwalił właśnie to, co od dawna czuję.
Pełni harmonii i szczęścia jeszcze ciągle nie udało mi się osiągnąć, ale jestem na dobrej drodze. Celebrowanie chwili i codziennych radości jest mi bardzo bliskie.
Uważność da się ćwiczyć, tak jak wdzięczność .
Polecam ten pogodny film, bo choć pogoda piękna, to na pokazie było pełne kino ludzi i wszyscy wydawali się po seansie naprawdę wyraźnie odprężeni.


Aby pozostać w klimacie japońskim, wiosennym i slow, dodam do tego książkę – żart mojego ulubionego pisarza Murakamiego:

Haruki Murakami pisze w zabawny sposób o swoich ulubionych T-shirtach przywołując wspomnienia związane z ich zakupem.
Ma ich całkiem sporą kolekcję; zarówno koszulek, jak i związanych z nimi historii.

Dzisiaj większość ludzi ubrana lekko, także właśnie w T-shirtach. Też mam ich trochę, choć tylko kilka z jakimiś historiami. A może niektóre czekają jeszcze na swój ciąg dalszy…?

Wiosna, nowa szansa.

Perfekcyjnych, wiosennych dni Wam życzę 🙂

Weselmy się ? Wielkanocnie…

Powyżej Teatr Słowackiego, w którym miało miejsce kolejne wydarzenie numer 1 tej krakowskiej wiosny, a mianowicie Wesele Wyspiańskiego wyreżyserowane przez słynną Maję Kleczewską. Po tej artystce wszyscy spodziewają się czegoś niezwykłego i choć pewnie nie łatwo sprostać coraz bardziej wymagającej publiczności, 3 godziny bez przerwy wbijają w fotel. Co typowe dla tej reżyserki, niby wszystko toczy się przez jakiś czas normalnie, bez zbytnich emocji, i nagle wybija nas z teatralnej rutyny. Zespół Wesela to sami wspaniali aktorzy, doskonała gra itd., jednak dla mnie przedstawienie robi przede wszystkim Chochoł ( Kaya Kołodziejczyk). Trudno się z chocholego tańca otrząsnąć.

Trudno też na tym Weselu w pełni się weselić, choć publiczność częściowo się nawet przygotowała, ubrana jeśli nie na ludowo, to z ludowymi akcentami. Jednak spektakl pobrzmiewa złowieszczo, nawiązuje do wojny w Ukrainie. Czy znów niczego historia nas nie nauczyła ? Czy nadal będziemy się weselić, gdy tuż obok, dzieją się rzeczy straszne, który być może czyhają i na nas ?
Wspaniały Krzysztof Głuchowski wita swoich widzów przed spektaklem w foyer.

Bardzo podoba mi się ten zwyczaj, ta jego przystępność.
W Krakowie wszyscy oczywiście go uwielbiamy, odmienił Teatr Słowackiego, zaczęto tu grać sztuki wybitne. Publiczność stała za nim murem, gdy poprzednia władza starała się go usunąć.
Rozmawiałam z Dyrektorem krótko przed Weselem o polityce, przed nami znów ważne lokalne wybory.

Dyrektor Głuchowski gra w Weselu Stańczyka, wymiennie z Rafałem Dziwiszem.


Jak już zasiądziecie w teatralnych fotelach, zwróćcie uwagę na kurtynę:

Staraniem Dyr. Krzysztofa Głuchowskiego oraz dzięki środkom przekazanym przez Małopolską Agencję Rozwoju Regionalnego w Teatrze im. J. Słowackiego powstała druga kurtyna oparta na szkicu Stanisława Wyspiańskiego z 1892 roku. Pracami malarskimi kierował Tadeusz Bystrzak, autor m.in. kopii „Pochodni Nerona” Nowa kurtyna Wyspiańskiego będzie używana zamiennie z tą istniejącą od 124 lat – słynną kurtyną autorstwa Henryka Siemiradzkiego.
 Mało kto wie, że w 1892 autor „Wesela” stanął też do konkursu na projekt kurtyny w Teatrze, przedłożył wówczas pracę o nazwie „Z moich fantazyj”. Mimo, że konkurs został rozstrzygnięty, wygrali go artyści mało znani, kurtynę ostatecznie zamówiono u Henryka Siemiradzkiego.  Obecna dyrekcja chce przypomniała o tym zdarzeniu, dając namacalny dowód na to, jak ważny był ten młodopolski twórca.

Po długich owacjach na stojąco opada jednak na koniec spektaklu jeszcze inna kurtyna:

Jest to Kurtyna Kobiet stworzona przez kobiety: autorką projektu jest Małgorzata Markiewicz, twórczyniami podlaskie tkaczki Bernarda Rość i Lucyna Kędzierska, krakowskie hafciarki ze Stowarzyszenia LUD-Art przy Muzeum Etnograficznym w Krakowie i teatralne krawcowe. Kurtyna Kobiet to niecodzienna forma uczczenia 130 rocznicy powstania Teatru. Znajdą się na niej nazwiska 130 krakowianek, które ze względu na swoją działalność w różnych sferach życia społecznego, patriotycznego i artystycznego zasługują na naszą pamięć. „Kurtyna Kobiet nie będzie zwykłym przedmiotem użytkowym, lecz dziełem niosącym ważny przekaz: widzowie będą mogli podziwiać olbrzymią tkaninę-obraz, wyjątkowe dzieło sztuki współczesnej, opowieść o Kobietach powstałą z osnowy i wątku, milionów splecionych nitek.” Tak się dzieje.
A w teatrze na małej scenie wybitne feministyczne spektakle, o których już pisałam.

Tak więc przybywajcie do Krakowa i koniecznie idźcie do Teatru Słowackiego.

Wyspiański patrzy na nas też z teatralnego okna. ” Wyspiański umiera”, a jednak jest bardziej żywy niż kiedykolwiek. Jeśli nie będzie biletów na stronie, nie zrażajcie się, próbujcie w kasie przed spektaklem. Naprawdę warto tu być.

Wczoraj w Krakowie Niedziela Palmowa, kiermasz, słońce i świąteczna atmosfera:

Wczoraj też przypadała rocznica złożonej przez Tadeusza Kościuszki 24 marca 1794 roku przysięgi ( Insurekcja Kościuszkowska). Przypomina o tym kamienna tablica wykonana z czarnego marmuru, wmurowana w płytę krakowskiego Rynku (strona od ulicy Szewskiej).

Nie lubię kos (ani żadnej innej broni), te w Weselu też mnie przerażają, jednak warto dbać o przeszłość, aby złe rzeczy się nie powtarzały.

Na Rynku, po tej samej stronie, tylko dalej , w kierunku Sławkowskiej inna płyta, na której leżą jeszcze kwiaty:

Oby nikt nie musiał ginąć za prawdę, ani za ojczyznę, ani w ogóle za nic.

Tak to na Krakowskim Rynku, jak w życiu, splatają się rzeczy wesołe i smutne.

Mam nadzieję, że zawsze będzie tu spokojnie i pięknie, jak wczoraj wieczorem.


Kochani, życzę Wam dobrego wiosennego wypoczynku, pięknych Świąt Wielkanocnych.

Załączam ulubionego wiedeńskiego zająca na szczęście, uściski 🙂

Wiedeń – muzealnie

Wróciłam pełna wrażeń. To były wspaniałe dni w najmilszym towarzystwie, w mieście, które bardzo lubię:) Powyżej zdjęcie Albertiny, słynnego wiedeńskiego muzeum, które na stulecie zafundowało nie lada gratkę, poza oczywiście wspaniałymi ekspozycjami stałymi, wystawę Roya Lichtensteina.

Każdy, kto interesuje się sztuką współczesną o artyście słyszał, jednak taka wielka wystawa w Europie, to niespodzianka. Roy Lichtenstein był jednym z najsłynniejszych twórców pop – artu, wymieniany jednym tchem zaraz po Andym Warholu. Jego sztuka dowodzi, że inspiracje znajdował wszędzie , głównie w muzyce, komiksach i życiu codziennym. Urodził się w roku 1923, lata 60-te przyniosły mu sławę, którą cieszył się aż do śmierci w roku 1997. Był wykształcony i niezwykle zdolny. Dał się poznać jako malarz, grafik, rzeźbiarz, jego pasją była muzyka, szczególnie jazz. Chętnie portretował muzyków. Eksperymentował z totemami, sitodrukiem i gobelinami. Uważał się za artystę totalnego. Tworzył rzeźby i murale w przestrzeni publicznej. W 1995 roku został laureatem Nagrody Kioto w dziedzinie sztuki i filozofii. W 1979 roku stał się członkiem American Academy of Arts. Malował również tradycyjne płótna. Jego obrazy wykorzystała np. grupa U2, a w 2007 roku kilka prac zawisło w Londyńskiej Narodowej Galerii Portretów. Retrospektywne wystawy miał jeszcze za życia w muzeach nowojorskich: Muzeum Guggenheima i Museum of Modern Art. Ta w Wiedniu jest wspaniała, ja byłam dzień po otwarciu ( 8 marca – 14 lipca), na zachętę trochę zdjęć jego prac:

Bardzo lubię Albertinę, ma wspaniałą stałą kolekcję, którą cieszę się nieustannie za każdym razem gdy jestem w Wiedniu. Tym razem odwiedziłam także nowy nabytek, tzw. Albertinę Modern, mieszczącą się w niedalekim sąsiedztwie. Obiekt został oddany w czasie pandemii ( 2020 ), mieści się w okazałym budynku w centrum, pod adresem Karslplatz 5. Muzeum opiera się na kolekcji Essl, to najważniejsza kolekcja sztuki austriackiej od 1945 roku, oferuje jednak również inne wystawy zarówno austriackich, jak międzynarodowych artystów współczesnych.


Nie myślcie, że to koniec moich muzealnych wypraw; w podobnej konfiguracji oglądałam ekspozycje w Belwederze; do Belwederu Górnego chodzę przede wszystkim dla Klimta i innych wspaniałych artystów i ich dzieł.


Warto zobaczyć całość, jest tu też sporo bardzo dobrej sztuki współczesnej. Lubię obraz Friedensreicha Hundertwassera, którego wszyscy kojarzą z kolorowymi, wymykającymi się schematom architektury, domami i rzeźbami przestrzennymi, warto zobaczyć coś Kiki Kogelnik, kultowej austriackiej artystki – feministki, po prawej jej słynny obraz Trójkąt :


Po wspaniałych przeżyciach w Górnym Belwederze, schodzimy w dół, do Dolnego.

Podziwiałam sztukę średniowiecza, jak i ciekawą wystawę czasową Ukraiński Modernizm.

Belweder ma jeszcze jeden budynek, prezentujący sztuką współczesną, nazywa się po prostu Belvedere 21. Znajduje się on po przeciwnej stronie Górnego Belwederu, trzeba przejść przez ulicę i potem zobaczymy współczesną bryłę przylegającą do uroczego parku.

Jak ważna jest zieleń w przestrzeni miejskiej i nie tylko, jak ważna planeta i co się z nią dzieje, zmiany następują, właśnie o tym jest wystawa w dolnej części budynku:

Biały miś stał się symbolem nie tylko przekrętów w Zakopanem, ale przede wszystkim ginącego na naszych oczach świata. Niedźwiedzie polarne są tego przykładem.
Muzeum jest urokliwe, w większości przeszklone, żałuję, że górna przestrzeń była akurat w fazie przygotowań nowej wystawy, bardzo Wam polecam tam zajrzeć.
Podobnie jak do Albertiny, jest możliwość wykupienia łączonego biletu na wszystkie oddziały Belvederu, a nawet dla wytrwałych jeszcze do pobliskiego olbrzymiego Arsenału, mieszczącego zbiory militarne.


Aby pozostać jeszcze trochę przy budynkach, niezwykłej, różnorodnej architekturze Wiednia, chciałam Wam jeszcze pokazać Gazometr. Jest to kompleks czterech zabytkowych budynków pełniących niegdyś funkcję zbiorników gazu. Każdy z obiektów ma pojemność 90 tys. m³, w chwili oddania do użytku były to największe zbiorniki gazu w Europie. Zostały zbudowane 1896–1899[w wyniku konkursu na gazownię, wygranego przez berlińskiego inżyniera o nazwisku Simmering, od jego nazwiska pochodzi teraz nazwa dzielnicy. Były używane jako zbiorniki gazu do 1986 r. W 1995 r. zdecydowano się na ich rewitalizację. Zdemontowano instalacje, pozostawiając zewnętrzne ceglane mury, które wykorzystano jako zewnętrzne ściany nowych obiektów. Mieszczą one ponad 600 mieszkań, biura, sklepy, akademik, archiwum miejskie, centrum kinowe, odbywają się tu koncerty. W ten weekend też miał miejsce takowy, słynnej gwiazdy muzyki pop.
Do tego dobudowano nowoczesny budynek biurowy. Całość robi wrażenie:

Łatwo tam dojechać metrem, bardzo polecam.

A na koniec jeszcze inne miejsce, perełka architektury współczesnej. Wisienka na torcie mojego pobytu, gdyż byłam tam po raz pierwszy. Kampus, w części projektu słynnej architektki Zahy Haddid robi naprawdę wielkie wrażenie.



Wiedeń ma tysiące twarzy, za każdym razem odkrywam coś nowego, uwielbiam to miasto.
Oczywiście był również czas na kawę, wino, słynne kluski wiedeńskie, a nawet jak zawsze moje ulubione Ebi. Pewne rytuały są stałe. Oczywiście zaliczone też jak zwykle całe centrum, łącznie z Katedrą Św. Szczepana.
Tam już wielkanocnie, zasłonięty ołtarz. Pod katedrą niewielki stały protest przeciw wojnie w Ukrainie, w centrum, przy Mariahilferstrasse przeciwko wojnie w Strefie Gazy.


Może gdyby więcej ludzi kochało tę planetę, przyrodę i sztukę, to kochałoby także siebie nawzajem?


Dobrego tygodnia !


Schron przeciwczasowy

zdj. z Internetu

Jeszcze zanim wyjadę, muszę się z Wami podzielić tą krótką refleksją. Czasy nieciekawe, temat schronów na czasie. Ten jednak jest inny, właściwie możemy stworzyć go sobie sami, w dowolnej chwili. Przemyślenia snuję po obejrzeniu znakomitego przedstawienia o tym tytule, które miało premierę parę dni temu w naszym Teatrze Starym. Warto obejrzeć dla refleksji i doskonałej gry aktorów. Sztuka powstała na kanwie książki nagradzanego pisarza bułgarskiego Georgija Gospodinova, laureata międzynarodowej Nagrody Bookera 2023. Dla mnie – świetna !
Pamięć bywa zwodnicza i trudna, bywa pomocna. Tak jak i wymazywanie z niej niektórych rzeczy, przeinaczanie, pamięć wybiórcza. Mózg stosuje różne sztuczki, aby przeżyć, potrafi zbudować naprawdę solidny schron.
Ostatnio ciągle obracam się wokół tego tematu. Wczoraj oglądałam ciekawy film z 2020 roku „Niepamięć”, też bardzo polecam. Ile chcemy pamiętać, a ile naprawdę pamiętamy ?
Czytałam też akurat popularną ostatnio książkę:

Najpierw powstała sztuka, a potem na jej podstawie książka. Zdobyła nagrodę i sprzedała się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy na całym świecie. Doczekała się też ekranizacji.
A wszystko o małej kawiarni w Tokio, w której goście po spełnieniu specjalnych warunków mogą przenieść się w czasie. Muszą jednak wrócić do teraźniejszości zanim wystygnie kawa.
Książka mnie nie zachwyciła, chociaż pomysł, temat, tak.
Och, jak bardzo chciałabym choć na te parę minut przenieść się w przeszłość i zobaczyć bliskie mi osoby, które już na zawsze, z tego znanego nam świata, odeszły.

Już idę się pakować, jednak jeszcze na koniec inna książka, w której się po prostu zakochałam, począwszy od okładki, przenoszącej do Italii w sposób cudowny. Aż chciałoby się z autorem posiedzieć i pomilczeć we włoskiej cafe przy którymś z piazza przy podwójnym espresso czy prosecco… lub przejechać na motorze…
Autor zaś to Piotr Kępiński, znany doskonale italiofilom.
Maluje literackim piórem włoskie pejzaże, głownie miejskie, w sposób intelektualny, zmysłowy.
W latach 2007 – 2016 był jurorem Literackiej Nagrody Europy Środkowej ” Angelus”, której Gospodinov również był laureatem. Pewnie pisarze się więc znają.

Budują wspaniałe schrony przeciwczasowe i ponadczasowe.
Warto korzystać. Można też przy nich pić kawę, nie martwiąc się czy wystygnie.


Ja moją jutro wypiję w Wiedniu. To też niezłe miejsce na czarną mokkę.
Tak naprawdę najczęściej zamawiam jednak Grosser Schwarzer, hmm wiem, że nie brzmi romantycznie…:)

Dobrego tygodnia Kochani! 🙂

Kobieta i życie

Tydzień minął mi jak zwykle intensywnie. Byłam parę dni w Warszawie, po niemal dwuletniej przerwie. Stolica zachwyca. To brzmi jak hasło propagandowe, ale jest prawdą. Piękne, nowoczesne miasto robi wrażenie. Zwiedzałam Warszawę samodzielnie, z rodziną i nawet licencjonowanym przewodnikiem w języku angielskim. Po raz kolejny odkrywałam stare i nowe urocze zakątki.

Załapałam się na ostatnie dni wystawy… Nowosielskiego I Grupy Krakowskiej na Zamku.

Wspaniała wystawa, choć większość prac znałam, była dla mnie wielką przyjemnością.

Jak i cały ten pobyt. Intensywny i zarazem pełen zatrzymań i wzruszeń.

Wzruszyła mnie zmiana warty, którą nie wiem kiedy oglądałam ostatnio, przypominałam sobie szaloną młodość mającą wątki związane z pobliskim hotelem Sofitel, dawniej słynnym hotelem Victoria, zaglądałam do gablot ze znaleziskami spod wykopów pod odbudowę Pałacu Saskiego, itd., itd. Życie upływa jak szalone, a w nim ja i moje zakręty.
„Kobieta i życie” – to tytuł dawnego popularnego tygodnika, zdobywanego w czasach komuny „spod lady” . To także tytuł spektaklu granego na małej scenie Teatru Słowackiego w Krakowie, na który pobiegłam zaraz po powrocie.

To kolejna świetna feministyczna sztuka. Miejsce kobiety we współczesnym świecie ciągle pełne jest ograniczeń i stereotypów. Niby coś się zmienia, ale nie dość szybko i nie dość pewnie. Jesteśmy ciągle w potrzasku oczekiwań społecznych, niespełnionych marzeń, cielesności, która niekiedy przynosi cierpienie.
Patriarchalny świat nie chce ustąpić pola, jednak myślę, że dużo złego robią kobietom same kobiety. Musimy naprawdę być dla siebie siostrami, aby poczuć siłę. Już to się zresztą udawało.


Przypomniał mi się mural z Warszawy ze słynną „kobietą pracującą”, czyli cudowną Ireną Kwiatkowską z kultowego „Czterdziestolatka”.
Wszystkie jesteśmy trochę taką kobietą, mającą dużo zawodów i misji do spełnienia. Bywamy psycholożkami, kucharkami, sprzątaczkami, logistykami, kierowniczkami, ogrodniczkami i wszystkim innym, co akurat konieczne.
Nie boimy się żadnej pracy, często zresztą nie mamy po prostu wyjścia.
Raz do roku przypada słynny Dzień Kobiet, który obśmiewamy, ale też w którym lubimy dostawać kwiaty.
Ja robię sobie dodatkowy prezent i wyjeżdżam na parę dni do kobiety mojego życia, czyli córki:)



Wczoraj wieczorem brałam udział w promocji ostatniej książki Wojciecha Bonowicza:

Wojciech Bonowicz dużo mówił o trudnych czasach i potrzebach optymistycznego spojrzenia na rzeczywistość. Czy ta książka jest pocieszająca, nie wiem.
Wiem na pewno, że aby osiągnąć spokój i radość z życia, trzeba umieć czerpać siłę z teraźniejszości.
Jeśli naprawę potrzeba nam pocieszenia, to najlepiej liczyć po prostu na siebie, bo nikt nie zna nas tak dobrze jak my sami, więc doskonale wiemy, jak siebie pocieszyć.
Ale może i dziennik też komuś się przyda.



Ja chyba nie liczę na pocieszenia innych, pocieszam się sama, jak mogę.
Jestem kobietą, która lubi życie, po prostu.

Dobrego tygodnia:)

Strefa interesów

Powyżej zdj. z filmu pobrane z Internetu.
Życie za murem obozu w Oświęcimiu. Sielanka jak gdyby nigdy nic. Zabawy, kąpiele, przyjęcia, uprawianie warzyw i kwiatów. Czasem tylko doskwierają „hałasy” zza płotu, przeszkadza dym, w pobliskiej rzece można trafić na ludzkie szczątki.

Nie mogę się z filmu ” Strefa interesów” otrząsnąć. Komendant obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau Rudolf Höss i jego żona Hedwiga żyją wraz z dziećmi dostatnio i wygodnie, żyją „normalnie”, jakby nic się za tym płotem specjalnego nie działo. Film działa na wyobraźnię, najstraszniejsze rzeczy, to te, których nie widzimy, a których jedynie się domyślamy. Kwiat po lewej nie jest tylko kwiatem…Film jest porażający, uzmysławia jak różne światy dzieli jedynie płot. Niby wszystko o wojnie już powiedziano, ale ten film budzi dawne demony. Cienka jest granica między szaleństwem a normalnością. Ludzie, którzy wyglądają normalnie są bestiami.
Piszę o tym w dniu drugiej rocznicy wojny w Ukrainie. Jest sobota. Byłam dzisiaj u fryzjerki, która zatrudnia od początku wojny Ukrainkę. Wiktoria ma córkę, mieszka z nią w Krakowie i syna, który został w ojczyźnie i wspiera wojsko poprzez prace administracyjne. Mają umówioną godzinę kontaktu telefonicznego, gdy telefon od syna spóźnia się choć o parę minut, Wiktoria już myśli o najgorszym.
Ja nigdy nie zapomnę ” moich uchodźców”, biednej, umęczonej, przerażonej rodziny. Stanęli w nocy w moich drzwiach z jedną wielką walizką. Mężczyzna, Turek, nie chciał umierać za Ukrainę. Mieszkają teraz w okolicy Stuttgartu, tęsknią za Ukrainą, Kijowem, w którym mieszkali, rodziną ( żony). Skoro nawet ja mam wojenną traumę, to jaką muszą mieć oni, ukrywający się 3 tygodnie z dzieckiem w piwnicy ?

Dzisiaj w Krakowie była ładna pogoda. Na Rynku prawdziwy powiew wiosny.
Przez miasto przeszła liczna demonstracja antywojenna.

Wokół ratusza natomiast ok. 14 zgromadzili się miłośnicy szant i wspólnie śpiewali radosno-melancholijne żeglarskie pieśni.

Po drugiej stronie Sukiennic od początku wojny gromadzą się codziennie, zwykle o 12 Ukraińcy, śpiewając zupełnie inne pieśni.
Takie to mamy ciągle i wszędzie „dwa światy” i różne strefy interesów. Nasze mózgi muszą pewne rzeczy wypierać aby nie oszaleć.
Jednak jest jakaś granica, której przekraczać nie można, bo traci się człowieczeństwo.
W filmie przeraża właśnie jej brak.

Oby powiał dobry wiatr. Zwyczajny, bez podtekstów. Czysty i mocny jak nadzieja.

Dobrego tygodnia.

W kinie

Tydzień minął mi m.in. w kinie. Wczoraj byłam na ” Bobie Marleyu” i on najbardziej mi się podobał. Nawet nie jako film, bo mógłby na pewno być lepszy, głębszy, bardziej wzruszający. Jednak brak przesłodzenia jest też jego największą zaletą. Nie jest to infantylna laurka. W deszczowy dzień odskocznia na Jamajkę wcale nie oznaczała wesołej zmiany, bo ten kraj również przeżywał rozdwojenie i bardzo poważne wewnętrzne konflikty. Jednak przesłanie płynące z samej muzyki i tekstów Boba Marleya jest miodem na serce. Tacy artyści byli i są na wagę złota. Hasła promujące pokój, jedność, tolerancję i brak segregacji społecznych na jakimkolwiek tle, są niezwykle potrzebne. Niestety pewne rzeczy się nie zmieniają, a nawet widać niepokojące kroki wstecz.

W tym tygodniu oglądnęłam w kinie także dwa inne filmy:

Ciekawy, erotyczny, niejednoznaczny film o obsesji kobiety inną kobietą i również jej obsesją.

Ciekawy też jest sam temat, tabu, jakim jest związek dojrzałej kobiety z młodym mężczyzną, a właściwie chłopcem.
Pięknym, czy jednak na pewno szczęśliwym ? Partnerka, która kontroluje wszystko, nie pozwala mu na samodzielne refleksje.


Doskonała gra całej trójki, dobry film, polecam.

A to moje spore rozczarowanie. Przeczytałam w Necie, że 83 % osób podobał się ten film, ja należę więc do tej 13%:) Dla mnie głupota z tzw. „przesłaniem”, co odebrałam jako jeszcze większy kicz, zresztą infantylizm jest tu chyba zaplanowany.
Film byłby dla mnie całkowicie niestrawny gdyby nie doskonała w tym wszystkim gra aktorska, z Emmą Stone na czele.
Cóż, gusty są różne, ja na NIE, mimo miłego towarzystwa i nastroju.


Pisząc do Was słucham oczywiście kawałków Boba Marleya. Szkoda, że tak krótko żył ( zmarł na raka w wieku 36 lat ). Czytałam też ostatnio bardzo ciekawą książkę o innych muzykach i artystach tego okresu mieszkających nie na Jamajce, a w Nowym Yorku.

Doskonała rzecz o niezwykłym miejscu stworzonym przez Polaka. Nie jest to powszechnie znana historia Stanleya Tolkina, który stworzył The Dom – miejsce dla wielu artystów; malarzy, pisarzy i muzyków. Wyrastały tam prawdziwe sławy.
Polak był nietuzinkową osobą o wielkiej wizji i dobrym sercu.

Szkoda może jedynie, że nie udało się stamtąd wypłynąć na szeroki świat żadnemu naszemu rodakowi.
Autor wykonał kawał wspaniałej pracy docierając do wielu świadków tej historii.

Bardzo polecam tę ciekawą książkę.

Na koniec wracam do Boba Marleya , który był marzycielem i idealistą, twórcą wielu tzw. „złotych myśli”.
Słucham właśnie Three Little Birds, w oryginale oczywiście:
„O nic się nie martw
Bo wszystko będzie dobrze
Śpiewaj, „O nic się nie martw,
Bo wszystko będzie dobrze.”

Wstań rankiem
Śmiej się ze wschodzącym słońcem
Trzy małe ptaszki kiwają się na progu
Śpiewając słodkie pisenki, czyste i prawdziwe
Mówię, „To jest wiadomość dla Ciebie.”
Śpiewaj…

„O nic się nie martw,
Bo wszystko będzie dobrze….”



„Początki są zwykle przerażające, a zakończenia smutne, ale to wszystko pomiędzy sprawia, że ​​warto żyć”. ( Bob Marley)

Botticelli

Jest to jedna z najbardziej „gorących” sztuk tego sezonu. Spektakl ma miejsce w MOS, naszej krakowskiej perełce, blisko centrum. Nie dlatego jednak są tłumy na widowni, a z powodu odważnego przedstawienia tematu jakim jest homoseksualizm.
Sandro Botticelli, włoski malarz szkoły florenckiej tworzący w okresie odrodzenia jest tylko pretekstem wokół którego toczy się sztuka. Czy zresztą on sam był biseksualny? Być może, jak większość artystów. W 1470, a więc już w wieku 25 lat otworzył własną pracownię, w której wykonywał zamówienia bogatych rodzin florenckich – głównie rodu Medicich. Jego muzą stała się natomiast Simonetta Vespucci, nazywana przez florentyńczyków La bella Simonetta. Uwiodła ona serce młodego malarza i jego wpływowego, bogatego przyjaciela, Giuliano de Medici. Jak skończy się ta historia?
Spektakl snuje opowieść wokół zazdrości kochanków i ceny jaką trzeba będzie zapłacić.
Simonetta umarła w wieku zaledwie 23 lat na gruźlicę, jednak pozostaje nieśmiertelna na obrazach Botticellego, znamy ją wszyscy np. z obrazu ” Narodziny Wenus”.

Botticellego gra w tym spektaklu przystojny wnuk moich sąsiadów; Mateusz Janicki.

Niemal bez przerwy epatuje swoimi męskimi wdziękami, głównie pośladkami. Na zdj. obok ( zdj. z arch. teatru. ) wyjątkowo ubrany. Odważnie prezentuje się też jego kochanka. Golizna jest tu wszechobecna, jak i dość ostry język, gdyż sztuka jest awangardowa i dawne czasy nawiązują do obecnego „celebryctwa”. Całość przeznaczona dla widzów dorosłych. Także otwartych na takie rzeczy, nie każdemu przypada do gustu, mi tak. Poza tym temat ważny; mija kilkaset lat i emocje wobec homoseksualistów podobne; może nikt nie pali ich na stosie, choć kto wie, gdyby jeszcze bardziej podjudzić tłum…
Ta sztuka to też jakiś powrót normalności; może kogoś oburzać czy zniesmaczać, ale jest. Nikt jej nie zabrania, nie ma protestów.
Doskonale zagrana, warto się na nią wybrać, jeśli ma się skończone 16 lat.

Dobrego tygodnia, pełnego miłości, choćby do sztuki 🙂