Siła spokoju

Kraków już powoli dekorowany, od dzisiaj ruszył na Rynku kiermasz świąteczny. Podobno najpiękniejszy w Polsce jest w tym roku w Gdańsku, bierze udział nawet w międzynarodowym konkursie. Kraków ma jednak swoją pozakonkursową magię i siłę spokoju, bez względu na porę roku.

Ja w Sukiennicach byłam w związku z otwartą tam wystawą „Powstanie Styczniowe, w 160 rocznicę zrywu”. „W wyniku największego i najdłużej trwającego polskiego powstania życie straciło niemal 20 tysięcy Polaków, a drugie tyle zostało zesłane na Sybir. Pomimo strat, znaczenie powstania jest nieocenione – pamięć o nim oddziaływała na kolejne pokolenia, a tym samym doprowadziła do odzyskania przez Polskę niepodległości.”
Wystawa prezentuje 220 obiektów przechowywanych w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie, gromadzonych niemal od początku jego założenia w 1879 roku. Najczęściej były one darowane przez weteranów powstania lub ich rodziny. Niezwykłymi eksponatami są m.in.: guzik z chleba wykonany przez więźnia cytadeli warszawskiej, czapka gen. Antoniego Jeziorańskiego czy sztandar, który najprawdopodobniej był używany przez oddziały Edmunda Taczanowskiego w 1863 roku. Są tu też obrazy Artura Grottgera, Jacka Malczewskiego, Witolda Pruszkowskiego i innych. Na wystawie znajdziemy również pamiątki osobiste.
Szłam na tę wystawę bez wielkiego przekonania, jednak jest naprawdę wzruszająca, patriotyczna w swym pierwotnym, prostym i nie zakłamanym znaczeniu. Bardzo ją polecam przy okazji wizyty w Muzeum w Sukiennicach, jest na II piętrze, w wydzielonej salce.


Po prawej dwa obrazy Jacka Malczewskiego – Sybiracy

Pogoda sprzyja wizytom w muzeach, można tam odzyskać spokój ducha.
No chyba, że kogoś akurat ogarnie SZAŁ ( Podkowińskiego)



Dla koneserów i miłośników sztuki polecam też adres Pijarska 2.
Krypta u Pijarów miała swe początki wystawiennicze za komuny, kiedy artyści byli w większości na cenzurowanym i nie mogli lub nie chcieli wystawiać swoich prac w tzw. przestrzeni państwowej.
21.11, w poniedziałek byłam tam na wernisażu Jerzego Beresia, słynnego krakowskiego rzeźbiarza, o którym niedawno pisałam. Pięknie wspominała go córka Bettina. Bereś był artystą z poczuciem humoru i wyobraźnią , więc taka jest ta wystawa, a wnętrza Krypty są wartością samą w sobie; cudownie odrestaurowane.

Koniecznie więc przyjdzie na Pijarską i przybijcie piątkę sztuce Beresia:

W mijającym tygodniu byłam też na ciekawym filmie, który bardzo polecam wszystkim miłośnikom sztuki.

To film dokumentalny o chyba najbardziej znanym amerykańskim malarzu Edwardzie Hopperze żyjącym na przełomie XIX i XX wieku ( zmarł w 1967)
Dominującym tematem jego twórczości było amerykańskie miasto i jego mieszkańcy; przedstawiciele klasy średniej, urzędnicy i sekretarki, klienci barów i sklepów, kobiety w pokojach hotelowych. Ludzie wydają się zagubieni i samotni, a może po prostu spokojni i introwertyczni. Jak sam artysta.
„Hopper czerpał z wielkiego Degasa, z niego zaś Mark Rothko, Banksy, Alfred Hitchcock (dom na wzgórzu w Psychozie) czy David Lynch, a nawet twórcy serialu Simpsonowie – wszyscy oni inspirowali się wyjątkowym sposobem, w jaki Hopper uwieczniał amerykańskie życie.” – to z recenzji filmu.
Świetnie malował też prowincję i to nie tylko krajobrazy, ale i budynki.
Myślę, że musi być lubiany przez architektów.
Ja uwielbiam tę jego lapidarność. Choć czasem gdzieś tam w tym spokoju wydaje się być ukryte drugie dno i wtedy po ciele przelatuje dreszcz. Bo spokój czasem bywa przecież bardzo pozorny.
A jakim był człowiekiem …? Nie ma tu specjalnej zagadki, ale film jest naprawdę warty obejrzenia.

Wiem, że na pewno znacie jego malarstwo doskonale, jednak nie mogę sobie odmówić… Lubię właściwie wszystko co namalował.

Tak więc tydzień minął kulturalnie. Oczywiście też na sportowo, przede wszystkim na rowerze, bo jeżdżę nawet w drobnym deszczyku, o zimnie nie wspominając.

Przy Błoniach spotykam czasem takiego rowerzystę. No ten to ma kabinkę rzeczywiście na każdą pogodę.
Trochę nawet skojarzył mi się z obrazami Hoppera. Bo nie widać tu całej tej rowerowej maszynerii; pedałów, kół, szprych, błotników. Forma wyczyściła zbędne dla oka rzeczy.
Czy wygodnie w środku ? Podobno tak.

Na świecie dzieją się coraz straszniejsze rzeczy, więc trzeba koniecznie szukać gdzieś SPOKOJU.

Życzę Wam go serdecznie na ten tydzień i załączam nawet cały ołtarz, ostatnią pracę Beresia:

Powroty

Dzisiaj piszę do Was patrząc na przypruszony bielą świat. Pierwszy śnieg zawsze mnie rozczula i dobrze nastraja, przypomina dzieciństwo, kiedy to wywoływał fale radości. Gdy świat staje się coraz bardziej nieprzewidywalny, miło mieć rzeczy cykliczne, takie jak na przykład pory roku.

Zanim jeszcze zwiędły niepodległościowe wieńce przy Placu Matejki i zanim spadły na Polskę dwie rakiety, odwiedziłam w tym tygodniu parę miejsc, w tym najciekawsza okazała się wystawa Jerzego Nowosielskiego na ASP, adres – przy tymże Placu pod numerem 13, na zdjęciu budynek po lewej stronie.

Co ciekawe na Placu Matejki nie ma pomnika artysty, a stoi słynny Pomnik Bitwy pod Grunwaldem.
Pomnik Matejki powstał dopiero w 2013 roku na Plantach, po przeciwnej stronie ulicy, bardzo go lubię:

W ogóle bardziej lubię sztukę niż politykę, bo ona daje wytchnienie. W ASP można się odprężyć, klimaty na korytarzach wspaniałe, jest co oglądać, jednak ja polecam przede wszystkim I piętro i 16 prac Jerzego Nowosielskiego z różnych etapów jego twórczości.

Wystawa jest kameralna i ciekawa, wróciłam do niej nawet dwukrotnie 🙂

Prace poniżej przypomniały mi oglądany parę dni temu na pokazie przedpremierowym film Ruben Östlunda” W trójkącie”, którego nie polecam; infantylna, przewidywalna nuda, skąd wzięły się te dobre recenzje ?
Rzecz dzieje się na luksusowym jachcie i to mnie skusiło, bo marzę od jakiegoś czasu o długim rejsie po ciepłych morzach. Pora roku by sprzyjała…

Na obrazach wizje geometryczne i kobiece ciała. Poniżej Gang kobiecy (1997 ).

Większość obrazów już znałam, był to powrót do wspomnień z lat młodości, kiedy to Jerzy Nowosielski stał się dla mnie objawieniem.


Dużo ostatnio tych wspomnień, jesień nastraja nostalgicznie i pasuje do niej bardzo książka, którą w końcu zakupiłam i którą polecam :

Wspaniały spacer przez całą epokę. Myślę, że lektura jest szczególnie atrakcyjna dla czytelników francuskich, gdyż mnóstwo w niej odniesień do osób i faktów z życia Francji od czasów powojennych do współczesności.
Jednak brawa dla pary tłumaczy, którzy potrafili oddać zamysł pisarki i konteksty są nam bliskie, także dzięki dodatkowym objaśnieniom.
A książka rzeczywiście na miarę Nobla – malutka, lapidarna, a zawierająca głębokie treści społeczne, polityczne, feministyczne i także całkiem osobiste.
Czytałam ją niespiesznie, jeszcze raz przechodząc równolegle przez własne życie i przypominając sobie te LATA przez pryzmat zapamiętanych wydarzeń.
Dzieciństwo mija nieświadomie, młodość błyskawicznie, a potem pozostaje trochę czasu na świadomą celebrację.
Te powroty wraz z pisarką do dawnych lat przyniosły dużo przemyśleń i trochę smutku, że to wszystko już po prostu nieodwracalnie minęło.
Wszystko co się wydarza, za chwilę staje się już tylko historią.


Mural Stańczyk został przy Krowoderskiej oficjalnie odsłonięty i oczywiście nawiązuje do słynnego obrazu Jana Matejki, tak więc znów powrót do mistrza.

Stańczyk, właściwie Stanisław, zwany też Stasiu Gąska 
( gąska – błazen ) był błaznem Jana Olbrachta, Aleksandra Jagiellończyka, Zygmunta Starego i Zygmunta II Augusta. Słynął z dowcipu, nie oceniał władców, ale potrafił wytykać złe decyzje i przewidywać przyszłość.

Obecne czasy by się Stańczykowi nie spodobały, „Błaznów coraz więcej macie, nieomal błazeńskie wiece” – Stańczyk z Wesela ciągle aktualny.

XV – wieczny błazen pewnie niewiele by też z obecnej rzeczywistości zrozumiał. Nawet dziwię się, że jeszcze nikt nie domalował mu w rękach komórki, którą mógłby się posiłkować.
Mural ze Stańczykiem jest daleko od Wawelu, w spokojnym miejscu, choć blisko centrum. Stańczyk jest dla tych, którzy sami mają chęć go znaleźć.

A ja na koniec dzisiaj polecam Wam powrót do artystki o której już pisałam, którą bardzo lubię i cenię.

Jest to malarstwo magiczne, gdzie na pierwszym planie zawsze są zwierzęta.
Zbieram kobiecy gang i jedziemy do Nowego Sącza.

Dobrego tygodnia 🙂

Kraków to (nie ) jest ładne miasto

Oczywiście tytuł jest przewrotny, wzięty z wczorajszej ( dwudniowej tylko niestety) wystawy.

Wspaniała cykliczna impreza w Pałacu Potockichi i Ogińskich zgromadziła ciekawych artystów i ich prace oraz tłumy odwiedzających, bo adres Piłsudskiego 4 to właściwie ścisłe centrum.
Mnóstwo prac do nabycia po naprawdę bardzo niskich cenach, możliwość zapoznania się z różnymi technikami i materiałami oraz uczestnictwo w ciekawych warsztatach i wykładach – to naprawdę gratka dla miłośników sztuki.

Całość mieści się na kilku piętrach pięknej kamienicy i to jest wartość sama w sobie, bo ma się wrażenie odwiedzania artystów w ich mieszkaniach, tego nie zapewniłaby żadna sala muzealna. Osobiście uwielbiam takie aranżacje.

Odwiedzających wita temat feministyczny, by nie powiedzieć ginekologiczny. Kobieta sprowadzona do roli narządów rozrodczych, uwikłana w swoje ciało, wystawiona przed publikę. Czy kiedykolwiek był tak traktowany ( także w sztuce ) mężczyzna ?

Prac jest wielka różnorodność, pojawia się m.in. słynna Agata Kus, która również najchętniej sięga po tematy kobiece, po prawej w kontekście politycznym – to jej białoruska madonna.

Są też pokoje wyglądające jak inscenizacje filmu ( np. meksykańskiego ) :

A nasz tytułowy ( nie ) ładny Kraków też ma osobne mieszkanko:

Kraków, zapewniam Was jednak niezmiennie, to jest ładne miasto. W tym roku zajęło wśród innych europejskich metropolii 9 miejsce, a wiadomo, że konkurencja jest silna, w czołówce oczywiście miasta włoskie, na pierwszym Florencja.
Kraków jest nie tylko ładny, żeby nie powiedzieć piękny, ale bardzo interesujący i różnorodny.
Długi weekend niepodległościowy też świętował na różne sposoby. Ja 11.11 byłam w dwóch sąsiadujących ze sobą miejscach, na dwóch zupełnie odmiennych imprezach.
Z jednej strony Lasku Wolskiego, przed Kopcem Piłsudskiego miała meta biegu niepodległościowego, który miał symboliczny dystans 11 km ( uczestniczyłam jako kibic:):

A z drugiej strony impreza organizowana przez winnicę Srebrna Góra. Jej współwłaścicielem jest mój kolega ze studiów, któremu również od lat kibicuję w biznesie. W dniu Św. Marcina można było degustować wina oraz wziąć udział w oprowadzaniu po winnicy, o godz. 11 nastąpiło też uroczyste poświęcenie figury świętego, którą właściciele postawili pośrodku plantacji.

Po lewej na koniec jeszcze graffiti z wystawy. W KRK warto wyjść na pole, dużo zawsze się dzieje.
Mnie „pole pole” kojarzy się też z …językiem swahili, w którym oznacza powiedzenie „wolno, wolno”.
To też pasuje do Krakowa, bo choć są tu maratony i życie czasem nabiera tempa, to jednak ogólnie płynie wolnej.

A przed nami kolejny tydzień nowych wydarzeń. W Ukrainie na murach dodaje ducha mieszkańcom Banksy, a u nas 21.11 ma być odsłonięty mural przedstawiający Stańczyka.

Kraków to nie tylko ładne miasto, to miasto z ciekawą duszą.

Dobrego tygodnia 🙂

Sylwia a ołtarz globalny

Taki piękny widok mam pisząc do Was, z każdym powiewem wiatru na ścianie ubywa kolorów. Tydzień był nostalgiczny, pełen wspomnień i nieoczekiwanych wizyt.

Na zakończenie, w piątek, byłam w pracowni ( nieżyjącego już) artysty-rzeźbiarza Jerzego Beresia. W bardzo kameralnym czteroosobowym gronie oddaliśmy się wyciecze w przeszłość artystycznej awangardy, jakim były działania Jerzego Beresia i jego żony Marii Pinińskiej – Bereś. Obydwoje w swojej twórczości i poglądach wyprzedzali epokę. On był twórcą performancu, gdy tego pojęcia jeszcze nie było na świecie, ona odważną feministką, tworzącą prace z różnorodnych materiałów. Prekursorzy prowokacji artystycznych.
Pracownia mieści się na parterze w bloku z lat 60-tych, wygląda jakby artysta ciągle tam jeszcze tworzył.

To był ciekawy wieczór, pełen anegdot i wzruszeń.

Praca „Ołtarz globalny” przypomniała mi się następnego dnia, gdy czytałam sobotni wywiad w WO z Sylwią Spurek. Nie chodzi tu zupełnie o formę ale o nazwę.
Bo na ołtarzu globalnym położyliśmy los milionów zwierząt, ich cierpienie.

Podziękowałam Sylwii za ten wywiad i za wszystko co robi osobiście na Twitterze i za chwilę dostałam informację od anonimowego komentatora, że obie powinnyśmy się leczyć 🙂 
Ja nie mam autyzmu, ale takie cuda i tak mnie nie oblepiają, raczej śmieszą niż denerwują. Empatia to nie choroba, leczyć się nie ma z czego. Podziwiam Sylwię Spurek za odwagę, bezkompromisowość i życzę z całego serca wytrwania w działaniach na rzecz zwierząt.
Ja nie jestem tak radykalna, polecałam już książkę Tobiasa Leenaerta ” Jak stworzyć wegański świat” o tym, że ważniejsza dla świata jest coraz większa ilość ludzi znacznie ograniczająca jedzenie mięsa niż mała grupa wegan. 
Jednak to radykałowie zmieniają sposób myślenia, bo chodzi o uczenie empatii, właśnie o to, by  naczelnej było „coraz trudniej nie myśleć o tym kim była istota, która leży na ( jej ) talerzu”. By dotrzeć do polityków i ich żon, które dotąd nawet się nad tym nigdy nie zastanawiały…
„Dość” Doroty Sumińskiej i ” Krew, smród i łzy” Sylwii Spurek powinien przeczytać każdy, a potem wybrać. 
I na koniec optymistycznie – po poradach od hejciarza, zaraz pojawiła się lawina serduszek, podziękowań i wspaniałych wpisów. 
Warto wspierać ludzi takich jak Sylwia, ona musi czuć za sobą SIŁĘ. I nie chodzi o to by się kłócić z pozostałymi, dzielić znów na tych gorszych i lepszych, ale po prostu stać murem za liderką w ważnej sprawie, może najważniejszej z punktu widzenia humanizmu. 

Hmm, ostatnio ciągle o mądrych, odważnych kobietach…:)

Na koniec polecam jeszcze inną książkę, też o zwierzętach, ale nie hodowlanych. Ciekawa lektura z mnóstwem zaskakujących informacji, fantastycznie napisana.
O większości tych zwierząt przeciętny człowiek nie ma pojęcie i nigdy ich nie zobaczy.
Autorka jest profesorem na Norweskim Uniwersytecie Nauk Przyrodniczych.

Konkluzja jest oczywista – my ludzie bez zwierząt, nawet tych najmniejszych, mikroorganizmów, nie bylibyśmy w stanie żyć, one bez nas – bez problemu.


Warto w końcu przestać relatywizować; dbać o nie wszystkie, doceniać, nie składać na globalnym ołtarzu bezsensownego cierpienia.

Dobrego weekendu !